Wyjechałam z domu jak zwykle...
Codziennie, czasem kilka razy dziennie wyjeżdżam samochodem z domu, miałam już sytuacje, w których powodowałam stłuczki. Tym razem miałam spotkanie w Gdyni. Przygotowałam się, założyłam buty, chwyciłam kluczyki... pies, jak zawsze, odprowadził mnie do furtki, wsiadłam do samochodu i ruszyłam. Dojeżdżając do skrzyżowania upewniałam się, że mogę skręcić i w tym momencie usłyszałam głośny pisk opon i poczułam uderzenie...moje myśli zastygły, z całych sił próbując wyprzeć moc z jaką odrzuciło mnie do tyłu.
Wszystko co teraz napierało w mojej głowie próbowało wrócić do stanu sprzed kilku sekund. Niby zamroczona wyszłam z samochodu, widziałam tylko fragmenty zderzaka porozrzucane na ulicy, wyłoniła się postać, która wyszła z uszkodzonego pojazdu stojącego już kilkadziesiąt metrów ode mnie. Mało pamiętam z takich nieoczekiwanych chwil, wiem, że cofnęłam się do samochodu po telefon w momencie, gdy ktoś mieszkający przy drodze krzyknął, wyjechał swoim samochodem i ruszył za uciekającym już pojazdem, z którym przed chwilą się zderzyłam.
Jak się później okazało, osoba prowadząca samochód z ogromną prędkością i którą nie sposób było zauważyć, miała kilka promili alkoholu we krwi.
Co byłoby gdybym nie wyjechała dokładnie w tym czasie ? Co gdyby ten pędzący, niekontrolowany samochód zatrzymał się na kimś innym... pieszym, dziecku...
Jestem cała, nic się nie stało, ale kilka tygodni wcześniej młody człowiek wyjeżdża samochodem z domu, jak zwykle... Ale już do niego nie wraca...
Codziennie robimy rzeczy, które mogą być ostatnimi i nie zdajemy sobie z tego sprawy...
